– Jak cię kopnę, to zobaczysz! – krzyczy maluch, któremu spodnie spadają. – A jak ci dołożę, to się zamkniesz! No i: – Spadaj gnoju.
Ten akurat epitecik padł z ust czarnoskórego malucha. – Pojętny chłopczyk – mówi jedna z rajcujących przed szkołą matek. – Szybo się polskiego uczy. A jak grają w piłkę – wie pani – z moim mężem, to ten czarnulek krzyczy: – Wujek, kurde, podaj! Słyszałam – mówi – na własne uszy. Rzeczywiście, pojętne dziecko.
Obok na murku siedzi niezadowolona starsza pani. To babcia sprowadzona z Polski, żeby się dziećmi zajmować, bo rodzice pracują. – A jak się pani w Anglii podoba? – pytam. Babcia patrzy na mnie spode łba i mówi: – Wcale mi się nie podoba. Okropny kraj. Brudny, no i jakiś dziwaczny język. I wiecznie sorry i sorry. No i jakieś same kolorowe tutaj przebierańce.
Jedna z matek wtrąca się i tłumaczy, że babcia pochodzi spod Konina i nigdy za granicą nie była. – A pani to tu od dawna? – pyta, a inne matki nadstawiają uszu. – Od bardzo dawna, mówię. – No, to widać – któraś burknęła. – A za Polską pani nie tęskni? – Nie, nie tęsknię. Ani za Polską, ani za Warszawą, gdzie się urodziłam. Babcia odwróciła się do mnie tyłem z odrazą. A jedna z matek konstatuje, że widocznie lubię Anglię.
Lubię. Mimo wszystkich zmian, których nie lubię. Etnicznych, kulturowych, obyczajowych itp. Mimo nadużyć na różnych szczeblach. Mimo niekontrolowanej, przesadnej opieki społecznej. Mimo brudnych ulic i brudnych szpitali, lubię ten kraj.
Panie zgarnęły rozwrzeszczane dzieci do samochodów, trzasnęły drzwiami i odjechały. – Do jutra! – krzyknęły jeszcze na pożegnanie.
A babcia mi się jednak przedstawiła i oświadczyła, że to dlatego, bo mimo wszystko mówię nieźle po polsku. Po czym odeszła, pchając wózek z wrzeszczącą wnuczką: – I want ice cream!
Kajtek tymczasem zawarł znajomość z suczką wątpliwej maści. No, jak multi kulti, to multi kulti. Niech tam. A ja w domu zrobiłam rachunek przyczyn, dla których mimo wszystko kocham tę Anglię. Rachunek pi razy oko. Nie socjologiczny, nie psychologiczny, ani nie statystyczny. Ale taki mój, powierzchowny. Więc kocham, lubię i szanuję ten kraj za poczucie humoru. Brak poczucia humoru uważam za przykre kalectwo. Za dolegliwość. W tym kraju nawet kaleki potrafią żartować same z siebie. Zaczynam dzień od poprawienia sobie humoru karykaturą Matta w „Daily Telegraph”. Po czym doprawiam mój ranny humorek przeglądając „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”. Czasem jest z czego się śmiać. A przed snem oglądam sobie raz jeszcze odcinek serialu That’s Army albo Hallo, hallo. Moje pokolenie, mój świat, moje poczucie humoru. W Polsce humorystyczne spojrzenie na wojenne przeżycia, na groteskę z najbardziej groteskowych przejawów wojny spotkałoby się ze świętym oburzeniem. Polska jest pełna świętego oburzenia i świętych ogni patriotycznych. Anglia święci ogniście swój patriotyzm raz do roku na letnich koncertach Proms w Albert Hall. Ludzie wtedy dają upust patriotyzmowi w hymnach Rule Britannia i Jerusalem.
I lubię też Anglię za objawy skrajnej ekscentryczności. Niemal we wszystkich dziedzinach. Nie tylko w kapeluszach i innych częściach garderoby – letnich sandałkach do futra i kozakach do balowej sukni. Kocham też Anglię za dystans do wielkości tego świata. Z okazji koronacji obecnej królowej do Londynu zjechała potężnej tuszy królowa Tonga. Jechała w królewskiej karecie z chudym dworzaninem. – A to kto taki? – spytał ktoś w tłumie. – To jej lunch. I cały kraj to usłyszał. A słynny kiedyś dyrygent sir Thomas Beecham wychodząc z koncertu natknął się na młodą, przystojną pannę. – Wydaje mi się, że my się znamy? – spytał Beecham. – O tak, znamy się – usłyszał. – A gdzieśmy się poznali? – W domu moich rodziców. – A jak się czuje pani ojciec? – Dziękuję, dobrze się czuje i dalej jest królem – odparła księżniczka Margaret.
Lubię i cenię Anglię także i za to, a może przede wszystkim, że kocha, lubi, szanuje i dba o zwierzaki. Nieraz widziałam jadąc autobusem, jak policjant zatrzymywał ruch na ulicy, bo jej środkiem kroczyła kacza mama z korowodem swoich kacząt. Przeprowadzał je z jednego jeziorka do drugiego po przeciwnej stronie parku. I chyba tylko w Anglii przyprowadza się psy na pogrzeby ich towarzyszy broni. Siedzą na trasie pogrzebowego orszaku z odznakami jednostek, w których służyły. Niektóre z orderami na piersiach. Za bohaterstwo. Czy w Polsce nadaje się odznaczenia za męstwo psom policyjnym? Czy wojskowym? I czy w sejmie urządza się konkursy psiej piękności? Tak jak w tym kraju, gdzie co roku odbywa się pokaz urody psów należących do posłów? Ale nie posłów należących do psów. Nie ma się czym popisywać. Winston Churchill miał ukochanego czarnego pudla. Nazywał się Rufus i wszędzie towarzyszył swemu panu. Razem też oglądali w domu filmy. A jeśli dochodziło w filmie do drastycznych scen, Churchill zakrywał ręką oczy Rufusowi. – Nie denerwuj się, wszystko dobrze się skończy. O kotach i o ich ludzkich pieszczochach nie wspomnę, bo to olbrzymia byłaby saga. Nie wspomnę też o plejadzie egzotycznych zwierzaków i ptaków hołubionych w domach. Wspomnę tylko, że niejaka Celestyna Collins sypiała z przepiórką, szczurkiem i kogutem. Kogut ich budził rano, szczurek wylatywał na śniadanie, a przepiórka przeważnie składała jajko. Za prawdziwość tej anegdoty jednak nie ręczę.
Czas kończyć. Kajtek już czeka, żeby mi założyć na szyję obrożę i wyprowadzić na spacerek. – To tym spacerkom pewnie pani zawdzięcza swój podeszły wiek – ktoś mi niedawno powiedział. Swój podeszły wiek zawdzięczam po pierwsze temu, że nie umarłam. Po drugie temu, że jeszcze żyję. A po trzecie… Zaraz, ale o czym to ja? Zresztą Kajtek mnie woła. Idziemy!
Krystyna Cywińska
|