Proces w pierwszej instancji „Nowy Czas”, jego redaktor i wydawca wygrali. Jan Serafin odwołał się do Sądu Apelacyjnego z zarzutem o niesprawiedliwe potraktowanie go, osoby samoreprezentującej się, podczas procesu w High Court przez sędziego Roberta Jaya (wybitnego specjalisty od prawa medialnego). Wystąpił też o podważenie obrony publikacji w interesie publicznym, a także zasadności wyroku dotyczącego pomówienia o czerpaniu korzyści materialnych z prowadzenia baru w Jazz Cafe POSK. Sąd Apelacyjny, mimo że uznał proces za „unfair”, nie zarządził ponownej rozprawy, a jedynie wydał postanowienie o zasądzeniu wysokości odszkodowania w relacji do kilku pomówień, których nie udało się pozwanym obronić. „Nowy Czas”, jego redaktor i wydawca odwołali się do Sądu Najwyższego, który podtrzymał wyrok Sądu Apelacyjnego dotyczący niewłaściwego potraktowania powoda przez sędziego Roberta Jaya, uznał natomiast, że Sąd Apelacyjny mylił się w interpretacji linii obrony w interesie publicznym.
Jan Serafin podczas procesu w High Court bronił się sam. choć był wspierany poza salą sądową („behind the scenes”) przez prawników z kancelarii Simon Burn, a na procesie towarzyszyła mu osoba, zwana w języku prawniczym McKeznie Friend, której pomoc polega na wsparciu osoby samoreprezentującej się i robieniu podczas rozprawy notatek. Wcześniej reprezentowany był kolejno przez dwie kancelarie prawnicze: EMW oraz Simon Burn Solicitors, a także adwokat Aleksandrę Marzec, która przygotowała pozew, potem zniknęła z pola działania, po czym znów, razem z Simon Burn Solicitors, pojawiła się na etapie przygotowań do rozprawy w Sądzie Apelacyjnym, a później w Sądzie Najwyższym i w obu instancjach występowała w jego obronie.
Według orzekających obu instancji sędzia Robert Jay używał wobec powoda języka niepohamowanego, niestosownego i czasami obraźliwego („immoderate, ill-tempered and at times offensive”). Zbyt często interweniował podczas przesłuchania świadków, skierował na sprawę i samego powoda falę wrogości („barrage of hostage”). Jednakże sędzia Jay nie był stronniczy (sic) uznali sędziowie Sądu Najwyższego, orzekli również, że przygotowany przez niego wyrok jest dokumentem znakomitym („remarkable document”), misternie skonstruowanym („intricately constructed”) i pięknie napisanym („beautifully written”). W tej kwestii sędziowie najwyższej instancji nie mieli zastrzeżeń. Ich zastrzeżenia wzbudziło natomiast to, w jaki sposób sędzia Robert Jay doszedł do przedstawionych w wyroku wniosków.
Sędzia Robert Jay nie miał możliwości odniesienia się do postawionych mu zarzutów, gdyż Sąd Najwyższy uznał, że nie jest to konieczne w przypadku istnienia pełnego transkryptu z rozprawy. Podkreślili co prawda, że transkrypt pozwala jedynie na analizę tego, co zapisane (bez możliwości oceny bezpośrednich reakcji mimicznych, gestykulacji czy tonacji głosu zarówno sędziego, jak i powoda). Zapisane słowa, jakich używał sędzia Jay wystarczyły, by rozprawę w High Court uznać za niesprawiedliwą („unfair”).
Lord Wilson, który ogłosił wyrok w imieniu czterech pozostałych sędziów, podkreślił, że logiczną konsekwencją takiego ustalenia jest skierowanie sprawy do ponownego procesu w sądzie pierwszej instancji.
Sędziowie Sądu Najwyższego nie podtrzymali natomiast wyroku Sądu Apelacyjnego, który uznał, że artykuł „Nowego Czasu” nie był opublikowany w interesie publicznym. Orzekli, że linia obrona na podstawie interesu publicznego jest możliwa, jeżeli pozwany kierował się słusznym przeświadczeniem, że opublikowanie artykułu leżało w interesie publicznym. Sąd Najwyższy uznał też, że zwyczaj proszenia podmiotu artykułu o komentarz przed publikacją nie musi być uważany jako warunek konieczny („requirement”). Te aspekty linii obrony w interesie publicznym w ponownym procesie mają być rozstrzygnięte w świetle ustaleń Sądu Najwyższego, a nie decyzji Sądu Apelacyjnego.
„Wymiar sprawiedliwości zawiódł obydwie strony” – czytamy w wyroku – za co odpowiada zarówno sędzia Robert Jay, jak i trzech sędziów Sądu Apelacyjnego.
W Sądzie Najwyższym „Nowy Czas” reprezentował David Price QC, Anthony Metzer QC, i dr Anton van Dallen, natomiast Jana Serafina Adrienne Page QC, oraz Alexandra Marzec.
Opublikowany przez „Nowy Czas” artykuł „Bankructwo nie musi być bolesne” rzucał światło na aktywność Jana Serafina, znanego w polskim środowisku działacza społecznego, budowlańca, hydraulika, dyrektora hurtowni polskiej żywności, która po dwóch latach zamknęła działalność pozbawiając wielu udziałowców zainwestowanych funduszy, m.in. dwóch kobiet, z którymi miał romans równocześnie. Po roku bankructwa Insolvency Service narzucił Janowi Serafinowi pięcioletni Bankrupcy Restriction Order, gdyż pozbywając się £123.743 działał na szkodę swoich wierzycieli. Impulsem do opublikowania artykułu była działalność Jana Serafina w domu opieki Kolbe House w Londynie, gdzie został zatrudniony jako osoba odpowiedzialna za drobne naprawy.
Według powoda w artykule znalazło się 13 zniesławiających go pomówień, w tym m.in., że nadużył swojej pozycji jako przewodniczący Komisji Domu odpowiedzialnej za remonty POSK-u i czerpał z tego korzyści finansowe, jak również ze sprzedaży alkoholu w Jazz Café POSK, gdzie jako wolontariusz prowadził bar, a w domu opieki Kolbe House zapewniał sobie zlecenia na kosztowne i niepotrzebne remonty. Sędzia Jay w swoim wyroku uznał, że osiem z trzynastu zarzutów udało się pozwanym obronić, a nawet gdyby się nie udało, nie zasądziłby żadnego odszkodowania, gdyż artykuł opublikowany w interesie publicznym „was crying to be written”, a reputacja powoda jeszcze przed opublikowaniem artykułu była doszczętnie zrujnowana.
|