Każdy z nas na co dzień używa tysiąca słów. Jeśli nawet nie jesteśmy pewni ich znaczenia, możemy bez trudu odnaleźć je w słownikach danego języka. Każdy do każdego coś mówi, o czymś komunikuje, używając słów. Nie może być inaczej – wszak na tym polega podstawowa funkcja języka – właśnie komunikacja. Skąd zatem biorą się nieporozumienia lub zupełne niezrozumienie? Przecież używamy słów, które tworzą logiczne ciągi. Przecież rozumiemy znaczenie każdego użytego w tym ciągu słowa. I tu właśnie zaczyna się cała zabawa. Ktoś komuś dał słowo, a potem się z tego wycofał. I cóż wielkiego się stało? Słowo jak słowo. Ponoć tylko zwierzęta nie zmieniają poglądów. Ktoś komuś coś obiecał, ale – okazuje się – nie musi tej obietnicy dotrzymywać. Wystarczy z tego zgrabnie wybrnąć, mówiąc: – Musiałem zostać źle zrozumiany, lub: ‒ Miałem co innego na myśli, albo też: – Żartowałem, przecież nie mogłem tego mówić poważnie itp. itd. Słowa, słowa, słowa – kto by się nimi do końca przejmował, wszak to tylko słowa… Dodać należy, gwoli sprawiedliwości, że niekiedy i my nie mamy gwarancji, iż nasza myśl ubrana w słowa zostanie odpowiednio odebrana. I możemy się zdziwić, gdy usłyszymy jej interpretację, która ma się nijak do rzeczywistości. Można tu, oczywiście, sporo napisać o intencji mówiącego, bo nie zawsze musi być ona zła czy pokrętna. Nie zawsze ktoś chce coś na nas wymusić. Nie zawsze ktoś chce nas zranić, a jeśli nawet tak się stanie, nie musi być to jego świadome działanie. Czasami ktoś plecie, co mu ślina na język przyniesie – ot, tak, żeby coś mówić, nawet bezmyślnie, po prostu żeby nie milczeć. Ale jak można mówić bezmyślnie – choć słysząc niektórych, myślę, że można. A jak myśleć bez słów. I tu też na chwilkę należałoby się zatrzymać i zastanowić, co było pierwsze – myśl czy słowo (podobnie jak jajko czy kura), ale przecież myślimy słowami, więc… Lepiej zatem będzie pozostawić te dywagacje na inną okazję.
Kiedy oglądam reklamę telewizyjną na przykład proszku do prania i słyszę, że jest najlepszy na świecie, a z doświadczenia wiem, że tak nie jest – żeby nie powiedzieć, że to po prostu kłamstwo – nie mam prawa się denerwować czy zżymać. Przecież nikt mnie nie zmuszał, aby go kupić. Ot, takie to prawo reklamy ‒ ona zachwala, a ja mogę wybierać i podejmować decyzję. Mogę dać się ponieść temu, co słyszę, albo też zachować rozsądek i mieć swoje zdanie. Niepokojące jest jednak to, że te reklamowe zwyczaje są przenoszone do życia. Ludzie mówią, mówią, mówią i to, co mówią, też jest najlepsze z najlepszych. Chodzi o to, aby słuchający w to uwierzył, aby wziął to za prawdę, aby go przekonać, a co za tym idzie – mieć go po swojej stronie. Wszystko wszystkim można wmówić za pomocą odpowiednio dobranych słów, a i – parafrazując Goethego – zadusić prawdę tymi słowami. Nawet jeśli te słowa nie miałyby odbicia w rzeczywistości. No i co z tego? Wszak to tylko słowa!
Przeczytałam kiedyś napis na murze (bo trudno to byłoby nazwać graffiti): Mówisz, mówisz, kłamiesz… – i wcale mnie on nie rozbawił. Może po prostu nie mam poczucia humoru. Jakże jednak celnie i prosto napis ten określa niektórych mówców karmiących nas słowami. Mówią pięknie, płynnie i poprawnie ‒ rzec by można, aż słuchać się chce. Tylko co z tego wynika? Dobrze by było, aby za pięknym słowem stała równie piękna intencja w towarzystwie prawdy. O treści nie wspomnę. To oczywiste! Kiedyś mój syn – wówczas jeszcze kilkuletnie dziecko – zapytał mnie, czy skrzydlate słowa to takie, które fruwają. Wtedy wyjaśniłam mu znaczenie tego frazeologizmu. Dziś jednak, słysząc różnych ludzi mówiących z różnych miejsc różne słowa, zastanawiam się, czy rzeczywiście te ich wzniosłe, prawie skrzydlate słowa zatrzymują się na chwilę tu na dole, przy zwykłych ludziach, czy też ulatują natychmiast niczym słowa rzucane na wiatr…
|