Myliłby się ktoś, kto chciałby sądzić kuchnię Afryki Południowej tylko po długoletnim członkostwie tego kraju w Commonwealth, czyli wpływach kuchni brytyjskiej. Co można powiedzieć o kraju, w którym oficjalnie używa się jedenaście języków, nie biorąc pod uwagę wszystkich pozostałych? Na przestrzeni wieków ze względu na swoje strategiczne położenie i zasobność w diamenty tereny Afryki Południowej przyciągały zainteresowanie wielu europejskich państw. Stąd zaglądając do kuchni tego państwa, zobaczymy wpływ gastronomii europejskiej: duńskiej, angielskiej, francuskiej, niemieckiej, a w mniejszym stopniu też i włoskiej, holenderskiej czy polskiej. Jednocześnie niezaprzeczalny wpływ miała kuchnia azjatycka, zwłaszcza chińska i malezyjska oraz rodem z Indii. A to wszystko, oczywiście, na bazie rodzimej kuchni Czarnego Lądu, gdzie występuje wiele plemion niespotykanych w innych częściach Afryki, żeby tylko wspomnieć Xsoza czy Zulu. Podstawą diety rdzennej ludności jest kukurydza, mięso w różnej postaci i owoce. Mówiąc o mięsie, trzeba wspomnieć, że oprócz gatunków hodowlanych, takich jak w Europie (np. wołowina czy jagnięcina), kraj ten oferuje mięso z antylop, strusiów lub jeszcze bardziej egzotycznych zwierząt. Ryby i owoce morza są dość popularne. Nie wspominając o różnorodności warzyw i owoców. Z typowych potraw Afryki Południowej udało mi się znaleźć tylko bobotie i sosatie, czyli marynowane szaszłyki z jagnięciny. A także suszone i solone paski mięsa zwane biltong oraz boerewors, czyli pikantne kiełbaski z różnych rodzajów mięsa.
Bobotie
Zdania są podzielone, czy danie to powinno przygotowywać się z wołowiny czy jagnięciny. Obydwa rodzaje mięsa mogą smakować doskonale zależnie od towarzyszących im przypraw. Danie to jest ciekawą alternatywą dla włoskiej wołowiny w pomidorach (ragu stanowiącego podstawę światowego bestselleru, jakim jest spaghetti bolognese) czy angielskiego cottage pie, chociaż nie wszyscy lubią potrawy mięsne na słodko.
Na 4 osoby potrzebujemy:
- 1 kromkę tostowego chleba
- 180 ml mleka
- 2–3 łyżki oliwy
- 1 łyżkę masła
- 1 dużą cebulę
- 1 ząbek czosnku
- 1 czubatą łyżkę curry w proszku
- 1 łyżeczkę soli
- po łyżce chutney i dżemu
- 1 łyżkę sosu Worcester
- 1 łyżeczkę kurkumy (turmeric)
- 2 łyżki octu (brown vinegar)
- 500 g mielonej wołowiny
- 50 g rodzynków
- 2 jajka
- 2–3 liście laurowe
Chleb okrawamy ze skórki i moczymy w mleku. Czosnek rozgniatamy, cebulę kroimy w piórka i razem podsmażamy na maśle i oliwie. Gdy cebula zmięknie, dodajemy curry, sól, chutney, dżem, sos worcester, kurkumę i ocet. Wyjmujemy chleb z mleka i odsączony łączymy z cebulą. Dodajemy mięso i rodzynki. Gotujemy na wolnym ogniu, aż mięso się podsmaży. Zestawiamy z ognia i dodajemy jedno jajo. Całość wykładamy do natłuszczonego naczynia żaroodpornego. Drugie jajo mieszamy z mlekiem, dodajemy liście laurowe i zalewamy mięsną masę. Naczynie wkładamy do większego naczynia lub na tacy, tak by można było wlać tam gorącą wodę. Taka łaźnia wodna będzie zabezpieczała mięso przed wysychaniem. Zapiekamy około 30 minut. Podajemy z ryżem, chutney, które użyliśmy też wcześniej do nadania smaku, siekanymi migdałami, wiórkami kokosowymi i plasterkami banana. Oprócz tych przystawek bobotie możemy podać z dowolnie wybranymi warzywami, np. pureé z zielonego groszku, okrą czy topinamburem. Ten ostatni jest mało znanym warzywem w Polsce, ale już nasi zachodni sąsiedzi potrafią produkować z niego spirytus. W Anglii topinambur, czyli inaczej karczoch (Jerusalem artichoke), jest dostępny z rodzimych upraw od października do kwietnia.
Topinambur duszony
Na 4 osoby potrzebujemy:
- 700 g karczochów
- 1 cytrynę
- 2 łyżki świeżego tymianku
- 1 łyżkę zielonej pietruszki
- sól i pieprz do smaku
Warzywo obieramy i kroimy w półcentymetrowe krążki. Dodajemy startą skórkę z cytryny i wyciśnięty sok, tymianek oraz doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Całość zalewamy 150 ml zimnej wody i pod przykryciem doprowadzamy do zagotowania. Potem na wolnym ogniu dusimy około 10 minut, aż karczochy będą miękkie, a woda prawie odparuje. Możemy podawać na zimno lub ciepło i posypać natką pietruszki przed podaniem.
Banana bread
Nazwa mówi sama za siebie. Jeżeli mamy jakieś przejrzałe banany, których nikt już nie przełknie, to jest dobry sposób, by je uratować przed wyrzuceniem.
Na średnią foremkę do keksów o wymiarach 22 x 9 x 7 cm potrzebujemy:
- 380 g mąki (plain, może wholemeal)
- 6 g proszku do pieczenia
- 1 g sody
- 1 g soli
- 1 czubatą łyżeczkę cynamonu
- 90 g masła
- 180 g cukru
- 2 jajka
- 3 średnie banany
- esencję waniliową do smaku
- jako dodatek orzechy (walnuts albo pecan)
Mąkę przesiewamy i dodajemy proszek do pieczenia, sodę, cynamon. Zamiast mąki typu plain, możemy użyć self-raising flour. W tym przypadku nie potrzebujemy już proszku do pieczenia i sody oczyszczonej. Masło ucieramy z cukrem. Potem po jednym dodajemy jajka, a następnie mąkę i masę bananową. Owoce możemy rozgnieść widelcem. Na koniec dolewamy esencję waniliową i, jeżeli chcemy, orzechy. Ciasto wylewamy na foremkę natłuszczoną i oprószoną mąką lub wyłożoną papierem do pieczenia. W piekarniku nagrzanym do 180°C pieczemy (160°C ‒ jeżeli piec jest z termoobiegiem) przez około 45 minut. Studzimy przed podaniem, a podajemy tradycyjnie z masłem. W podobny sposób możemy przygotować inne ciasta z imbirem (piernik), pomarańczami, cytrynami, marchewką czy orzechami.
Tekst i fot.: Mikołaj Hęciak
|