Od lewej: Jacek Lohman, dyrektor Museum of London, Barbara Tuge-Erecińska, ambasador RP,
Anna Tryc-Bromley, wicedyrektor Instytutu Kultury Polskiej w Londynie i Grzegorz Lepiarz, autor zdjęć
Po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej rozpoczął się „najazd” Polaków na Wyspy Brytyjskie, początkowo odbierany przez autochtonów z dużą nieufnością. Szybko jednak przekonano się do polskich „złotych rączek”, szczególnie przy pracach budowlano-remontowych, jakich tu jest bez liku, również takich, jakie Brytyjczycy uważają za marnie opłacane i nie warte zachodu. Jeden z moich znajomych, kiedy zaproponował Anglikowi pracę na budowie, usłyszał: – Dziewięć funtów na godzinę? Za mało, nie chce mi się wstawać z łóżka za takie pieniądze… A Polakom się chce… Nawet za znacznie mniejsze.
Mając pod dostatkiem taniej siły roboczej Brytyjczycy zapominają, że Polska to nie tylko kraj hydraulików, sprzątaczek, pokojówek, kelnerów, murarzy i tynkarzy, ale również kraj, z którego wywodzą się wybitni twórcy kultury, artyści i naukowcy, uznawani na całym świecie. Dla większości Anglików Maria Skłodowska-Curie i Fryderyk Chopin to Francuzi, a Józef Konrad-Korzeniowski to Brytyjczyk. Dobrze więc, że Museum of London pokazuje inne oblicze Polaków – ludzi, z których mamy prawo być dumni. Podkreślił ten aspekt na otwarciu wystawy dyrektor muzeum Jacek Lohman – choć urodzony w Londynie, z dumą przyznający się do polskich korzeni. .
Ekspozycja składa się z dwóch części: fotografii Grzegorza Lepiarza oraz montażu filmowego Bratka Dziadosza, na którym prezentowane są krótkie wywiady z polskimi reprezentantami kultury, sztuki, nauki pokazujące ich wkład w to, co Lohman nazwał kreatywnym oddziaływaniem na umacnianie pozycji Londynu jako światowego centrum spotykających się tu wielonarodowych kultur.
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do prezentowanych fotografii (bardzo dobrych technicznie) to to, że są zbyt upozowane i brak im kontekstu skojarzeniowego. Wyglądają trochę jak zrobione dla agenta, który sprzedaje artystów do filmu, do reklamy itp.
Na wystawie, przygotowanej wspólnie z Instytutem Kultury Polskiej, znajdują się zdjęcia m.in. Pawła Pawlikowskiego – reżysera filmowego, zdobywcy wielu nagród, aktorki Ruli Lenskiej, Camilli Panufnik (ten wybór to chyba ukłon wobec jej nieżyjącego wybitnego polskiego kompozytora Andrzeja Panufnika), historyka Adama Zamoyskiego, projektantki Barbary Zarzyckiej oraz wielu innych.
Dla nas, Polaków mieszkających tu już od dłuższego czasu, większość tych twarzy jest dobrze znana, dla Brytyjczyków – niekoniecznie, nawet jeśli słyszeli niektóre nazwiska. Brytyjczycy nie są zbyt otwarci na obcą kulturę, chyba że wywodzi się z Hollywood. Trzeba więc na siłę wpychać im tę świadomość, że poza Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi inne narody również coś wnoszą do ich kultury i sztuki. Obawiam się jednak, że ta wystawa nie rozpowszechni wśród Brytyjczyków naszego wkładu w ich kulturę i naukę – do muzeum przychodzą głównie turyści, najczęściej obcokrajowcy, rodowici londyńczycy niezbyt często, szczególnie teraz, kiedy znaczna część muzeum jest w remoncie. Wielka również szkoda, że wystawa London Creatives: Polish Roots otwarta będzie tylko do 1 listopada – iluż zwiedzających zdąży ją obejrzeć?
Obawiam się, że ambitna i kosztowna inicjatywa Instytutu im. Adama Mickiewicza, Instytutu Kultury Polskiej oraz Ambasady RP zorganizowania Roku Polskiego w Wielkiej Brytanii nie przyniesie takiego efektu, jaki się po niej oczekuje. Londyn jest przeładowany różnymi atrakcjami i imprezami i jeśli nie stoi za nimi ogromna, kosztowna reklama, przebicie rynkowe jest niewielkie. Podbicie Londynu jest rzeczą bardzo trudną – nawet największe światowe gwiazdy mają przed swoimi występami całostronicowe ogłoszenia w ogólnokrajowych gazetach i na plakatach. A my, ubodzy krewni, ciągle nie zdajemy sobie sobie sprawy z konieczności wielkich nakładów na reklamową machinę, zwłaszcza w kraju, gdzie wybór jest tak ogromny. Wielka szkoda, bo warto, by Brytyjczycy zdali sobie wreszcie sprawę z naszego wkładu w ich życie kulturalne. Pewnie uda się to Mirosławowi Bałce. Ale on nie został tu importowany w ramach Roku Polskiego przez Instytut Adama Mickiewicza, ale jako wybitny współczesny artysta został zaproszony przez Tate Modern do zaprezentowania swojej pracy w jednej z najbardziej prestiżowych sal wystawowych świata – Turbine Hall.
Stefafn Gołębiowski
|