Nie można wykluczyć, że niejedna z przyszłych gwiazd mistrzostw w Katarze jeszcze nie wie, że będzie piłkarzem, albo co najwyżej rozpoczyna dopiero treningi w jednej ze szkółek w krajach stanowiących obecnie światową czołówkę, albo gdzieś w zupełnie dla nas egzotycznym terenie, bo nikt nie jest w stanie przecież przewidzieć, do jakiego stopnia układ sił w światowym piłkarstwie zmieni się przez te 12 lat.
Obydwie decyzje przyjęto ze zdziwieniem, żeby nie powiedzieć – niechętnie, dodając tej niechęci posmaku korupcyjnych podejrzeń. Krytykuje się na przykład duże odległości między miastami, w których rozgrywane będą mecze w Rosji. Byłem akurat na mistrzostwach w 1994 roku w Stanach Zjednoczonych i pamiętam, że gdy wsiadałem do samolotu w Bostonie, by dostać się do San Francisco, to bałem się, że pilot może pomylić mapy i zamiast na drugim końcu Stanów, znajdę się w tym samym czasie z powrotem w Europie. Nawiasem mówiąc, perspektywa rozgrywania meczów w Kaliningradzie sprawia, że będziemy mieć mistrzostwa tak blisko Polski jak nigdy dotąd: z Kaliningradu bliżej jest przecież do granicy niż z Lipska, a nawet z Berlina, bo do tej pory tam grano najbliżej.
Rosja i Katar to konsekwencja prowadzonej przez władze piłkarskie polityki, na której zresztą i my skorzystaliśmy, bo przecież UEFA nie przyznała nam prawa organizacji mistrzostw Europy za dawne zasługi czy w uznaniu aktualnej potęgi, ale właśnie z przyczyn polityczno-ekonomicznych. No bo ile jeszcze można wydusić z imprez rozgrywanych w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii czy we Włoszech? Wiele się mówi o komercjalizacji w sporcie, traktując ją jako coś negatywnego, ale czy trzeba się wstydzić zarabiania pieniędzy? To akurat światowe organizacje piłkarskie umieją robić: zasoby Europy powoli się wyczerpują, bo nie da się zwiększyć liczby kibiców czynnie i biernie zainteresowanych futbolem w najbardziej rozwiniętych krajach naszego kontynentu. Akurat Rosjanie i Arabowie mają i mieć będą coraz więcej środków finansowych na zaspokojenie najbardziej wyrafinowanych potrzeb, z piłkarskimi igrzyskami włącznie. Katar jest w tym przypadku tylko symbolem, bo już teraz mówi się, że niektóre mecze mogą być rozgrywane w sąsiednich krajach: Arabii Saudyjskiej, Emiratach, Kuwejcie, może nawet w Iraku, któremu taka perspektywa może przysłużyć się w kwestii stabilizacji politycznej i wewnętrznego spokoju. Dzisiaj faktycznie trudno to sobie wyobrazić, ale przypominam – mamy przecież 12 lat.
Na takim dystansie czasowym zmienić można niejedno przyzwyczajenie. Franz Beckenbauer zaproponował na przykład, by mistrzostwa w Kuwejcie rozgrywać nie latem, gdy panują tam upały, ale w styczniu lub lutym. Byłaby to istna rewolucja w systemie rozgrywek wielu krajów, ale czy naprawdę nierealna? Dla drugiej półkuli zmiana terminu nie stanowiłaby problemu, bo wtedy sezon jest tam w pełni, w Europie (wystarczy spojrzeć za okno) coraz trudniej gra się zimą, nie tylko u nas, ale i na Zachodzie, może z wyjątkiem Hiszpanii i Włoch. Może więc faktycznie warto pomyśleć o zimowej przerwie, przesuwając sezon na późną wiosnę i lato?
Warto wreszcie zauważyć, że od początku FIFA nie ograniczała się tylko do Europy, skąd pochodzi dzisiaj około 50 krajowych związków, podczas gry reszta świata reprezentowana jest przez ponad 150. Dla nas to egzotyka, ale tam też przecież toczy się normalne życie i nie ma powodów, by Europę faworyzować. Zresztą już pierwsze mistrzostwa świata w roku 1930 odbywały się w Urugwaju, przy ówczesnych możliwościach komunikacyjnych kraju jeszcze bardziej odległym od cywilizacji w europejskim pojęciu niż dzisiaj Katar. Była już też Brazylia (i będzie ponownie w 2014 roku), Meksyk, USA, Japonia i Korea, ostatnio RPA. Pozazdrościć można tylko dżentelmenom z FIFA atrakcyjnych podróży, ale nie bądźmy małostkowi. I tak większość z nas oglądać będzie mistrzostwa w telewizji.
Wojciech Filipiak
|