Czasami pewne wyrazy (choć – ogólnie rzecz biorąc – ich znaczenie jest jasne) błądzą, skacząc z jednej dziedziny do innej, i powodują mniejsze lub większe zamieszanie. Na przykład czasownik generować jest właściwie użyty, gdy mowa o systemach komputerowych, tworzeniu rozmaitych zbiorów, wytwarzaniu energii itp. itd., czyli ma się dobrze w języku specjalistycznym. Ostatnimi czasy, niestety, wyraz ten zadomowił się w codziennych komunikacjach. W niemałe zdumienie wprawiło mnie noworoczne postanowienie osoby obiecującej sobie, że w nowym roku wygeneruje lepszy sposób na życie, a także innej, która zamierza generować tylko pozytywne myśli. Swoją drogą, przydałoby się mieć taki generator. W zasłyszanej przeze mnie rozmowie dwie mamy opowiadały sobie o kłopotach ze swoimi małoletnimi pociechami, konkludując utyskiwania stwierdzeniem, że dzieci ciągle generują kłopoty. O miłości i radości nie wspominały. I dobrze! W kontekście generowania nie zabrzmiałoby to bowiem najcieplej… Od generowania aż się roi również w publicystyce. O braku wyczucia stylistycznego autora świadczy zdanie, które przeczytałam ostatnio w eseju literackim: „Młoda Polska wygenerowała wielkich twórców”. Dobrze, że owi twórcy nie mogą tego przeczytać! Z innego zaś artykułu dowiedziałam się, iż: „Nie ma potrzeby generowania innych środków wyrazu wobec bogactwa istniejącego już języka”. Jakoś nie przekonuje mnie to bogactwo… ubóstwem trącące.
Ma się z pyszna ktoś, kto znalazł się w kłopotliwych okolicznościach. O zarozumialcu możemy powiedzieć, że jest pyszałkowaty lub pyszny. Kiedy smakuje nam jakaś potrawa lub pieści podniebienie ulubiony smakołyk, też o nich powiemy, że są pyszne. Dziwnie jednak brzmią słowa zachwytu pani, która będąc zadowolona z zakończonej pracy, wykrzykuje: Jest cudownie! Po prostu pysznie! Pysznie? Może sytuacja ta jest pyszna, ale – natychmiast chciałabym dodać – trochę przesłodzona. Przydałoby się doprawić ją pikantnie.
Moda panuje również w języku, więc wyrazy modne często są używane, wręcz nadużywane. W konsekwencji język ubożeje, bo przecież jego atrakcyjność komunikacyjna polega na wykorzystaniu w mowie wielu form synonimicznych. Nie tylko modnych wyrazów. Błądzą owe słowa, szukając sobie miejsca w różnych dziedzinach. Może się to podobać lub razić – wszystko zależy od użytkownika, od jego wrażliwości i dbałości o piękno mowy. Dotyczy to jednak nie tylko poprawności języka czy też stylistycznego wyczucia. Rzecz ma się bowiem nieco inaczej, gdy owo błądzenie wprowadza również zamieszanie w wartościach. Ostatnio dość często jestem tego świadkiem w różnych sytuacjach, czytając lub słysząc słowa, które padają z ust publicystów, polityków, prawników czy też ludzi zajmujących się tzw. działalnością gospodarczą, a nawet w rozmowach towarzyskich. Odkąd nastała wolność, każdy może wziąć swoje sprawy w swoje ręce, ale przecież nie każdy to potrafi lub z różnych powodów tego nie robi, bo na przykład musiałby postępować wbrew swoim zasadom albo być na bakier z prawem. W opinii komentatorów jednak dziś taki ktoś jawi się jako człowiek niezaradny i naiwny. Przedsiębiorczym zaś jest teraz ten, kto osiąga swoje cele, nie przebierając w środkach. No bo przecież – według znanej maksymy – cel je uświęca! Czyż nie jest to wygodne usprawiedliwienie wszelkich poczynań? Oczywiście, nie znaczy to, że każdy człowiek przedsiębiorczy i umiejący sobie poradzić w różnych sytuacjach jest nieuczciwy! Chodzi mi tylko o to zamieszanie w nazwach, o zacieranie się znaczeniowych granic, o błądzenie określeń… Asertywność na przykład to przecież piękna postawa. To – najogólniej i słownikowo rzecz ujmując – umiejętność wyrażania swoich uczuć, poglądów i stanowisk, ale w sposób „nieuwłaczający godności innych osób, nienaruszający ich psychicznego terytorium”. Jak do tej bardzo skrótowej definicji ma się rzeczywistość? Okazuje się, że w dzisiejszych czasach asertywność też ma różne oblicza. Teraz tym mianem często się określa zwykłą niegrzeczność, grubiaństwo, wręcz bezczelność. Ciekawe, dokąd nas to wszystko zaprowadzi? O tempora! o mores!
Lidia Krawiec-Aleksandrowicz
|