Jeszcze kilka lat temu Anglicy chętnie polecali Polaków swoim znajomym.
- Pracowaliśmy ciężko, ale dobrze, dokładnie i za rozsądne pieniądze – przyznaje Sułek. Teraz już tak nie jest. – Od czasu naszego wejścia do Unii Europejskiej i otwarcia rynku, do Anglii przyjechało całe mnóstwo pseudobudowlańców, którzy nie tylko nic nie potrafią, ale nawet nie mają oleju w głowie. I to się powoli mści na naszej opinii.
Sebastian wie, co mówi. Siedzi w tej branży już kilka lat i powoli, ale sukcesywnie zdobywa coraz to lepsze i ciekawsze zamówienia. Ale początki wcale nie były łatwe.
- Do Londynu przyjechałem jeszcze przed naszym wejściem do Unii. W czasach, kiedy trzeba było dostać wizę wjazdową, którą udało mi się zdobyć. Któregoś dnia ojciec zapytał mnie wprost: – Chcesz całe życie spędzić w fotelu? - Mam zamiar wyjechać – odpowiedziałem mu.
- Kiedy? - zapytał. – Jutro!
fot. Roman Waldca
Nie kłamał. Następnego dnia siedział z siostrą w samolocie do Londynu. W Polsce nie potrafił zagrzać miejsca. Najpierw studiował ekonomię, potem przeniósł się na medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale i tam nie siedział długo. W końcu wylądował na… metalurgii, tylko po to, by dojrzeć do tego, że tak naprawdę ciągnie go w świat.
Początki w Londynie nigdy nie są łatwe. Sebastian nie był wyjątkiem. Zaczynał od pracy w barze.
- Tutaj chyba każdy zaczyna od nalewania piwa. Wówczas było to za dwa i pół funta na godzinę – śmieje się dzisiaj. – Któregoś dnia szef uciekł do Hiszpanii. O wypłacie można było zapomnieć i poszukać sobie nowego zajęcia.
Zatrudnił się na budowie. Szef, Irakijczyk, specjalnie nie interesował się tym, czy Sułek ma doświadczenie, czy nie. Płacił trzydzieści funtów dziennie i oczekiwał pracy przez siedem dni w tygodniu.
- Nie miałem wyboru. Siostra wróciła do Polski, ja nie miałem ochoty stąd wyjeżdżać. Więc nadal ciężko zasuwałem – wspomina.
Mieszkał wówczas na Vauxhall, u Polaków. Takie typowe polskie siedlisko. Kilka łóżek w małym mieszkaniu. Tam też nie miał szczęścia.
- Dzień przed płaceniem czynszu zorientowałem się, że moi rodacy właśnie mnie okradli. Pewnie potrzebowali kasy na wódkę. Zresztą to nie ma żadnego znaczenia. Nie miałem na zapłacenie czynszu, wylądowałem na ulicy. Koniec, kropka.
Sebastian do dzisiaj nie wierzy w to, że przez trzy dni spał w parku. Nawet nie chce mu się dodawać, że przy okazji pobił się pierwszy raz w życiu.
- To był jakby moment zwrotny. Wiesz, taka chwila, kiedy karty zaczynają się odwracać, a los uśmiechać – przyznaje i opowiada, jak zatrudnił się w nowej firmie, też budowlanej, ale za to prowadzonej przez Anglika. - To był zupełnie inny świat. TC (właściciel firmy) nie ukrywał, że zapał Sebastiana mu się spodobał. Pracował dokładnie, ciężko, nigdy nie narzekał. Pierwszy przychodził do pracy, ostatni wychodził. To musiało zaowocować.
- Szybko zostałem menedżerem. Po trzech tygodniach TC zaprosił mnie na krótką rozmowę. Nie lubił dużo gadać. Przyjąłem propozycję bez wahania – dodaje Sebastian. Przesiedział tam dwa lata. – Pewnego dnia TC przyszedł do firmy i powiedział, że wyjeżdża za granicę. Zamknął firmę i tyle go widziałem.
Ale to już były inne czasy, a Sebastian Sułek był już innym człowiekiem. Wiedział, co i jak, gdzie i za ile. Szybko nauczył się fachu, który dotychczas był tylko jego hobby. - Przecież nie możesz powiedzieć, że remontowania domów można nauczyć się w domu, remontując dom rodziców czy babci? – pyta zaczepnie. Budowlanka w Polsce to było jego hobby, nic więcej. Aż do tego momentu. Jeszcze nie wiedział jak ani kiedy, ale czuł, że na budowaniu, remontowaniu, wyburzaniu i budowaniu od nowa spędzi życie. A przynajmniej jego część.
- TC wyjechał, trzeba było szybko znaleźć inne zajęcie. I udało się. Sebastian trafił do agencji Dunster, zajmującej się wynajmowaniem luksusowych apartamentów i willi dla gwiazd i bogatych klientów.
- Czułem się, jakbym złapał pana Boga za nogi – przyznaje skromnie. Znane nazwiska, duże pieniądze. – I któregoś dnia ktoś zapytał, czy nie mógłbym czegoś tam wyremontować. No mogę – zgodził się. Nie wiedział jeszcze, że remont łazienki będzie narodzinami September House. Szybko uwinął się z robotą.
- Spodobało się. Opinia poszła w miasto. Sułek robi kawał dobrej roboty. Przyszła następna robota: teraz cały dom do remontu. Znowu się spodobało.
Sebastian mógłby długo wyliczać. Na jego stronie internetowej kolorowe zdjęcia przykuwają uwagę. Baseny, kominki, łazienki.
- Nie buduję domów, ja je odnawiam, remontuję, przywracam im blask i ciepło. Za to mi płacą. W tym jestem najlepszy – dodaje po chwili zastanowienia.
Firmę September House założył w 2005 roku, bo sam już nie dawał sobie rady. – Jak zrobisz komuś dobrą robotę, to niemal pewne, że gdy tylko nadarzy się okazja, polecą cię swoim znajomym. Nie tylko w Wielkiej Brytanii jest to najlepsza forma reklamy i zdobywania klientów. Nie mam z tym problemów. Wręcz przeciwnie…
W swojej firmie zatrudnia tylko Polaków. Ale nie jest łatwo. – W ciągu tych kilku lat przez firmę przewinęło się wielu ludzi, których niestety musiałem wyrzucać. – Wszyscy uważali się za budowlańców ze stuletnim doświadczeniem, ale gdy przychodziło do tego, by coś dobrze zrobić, to zawsze zaczynały się problemy, a ja nie mogę sobie pozwolić na eksperymenty. Nie mam duszy pedagoga, nie moim powołaniem jest uczyć ich zawodu. Coraz trudniej znaleźć porządnych ludzi, dobrych fachowców.
Sebastian śmieje się, że gdybym spytał go kilka lat temu o to, kim chciałby w życiu zostać, to ostatnią rzeczą jaką miałby na myśli to bycie poplamionym cementem i zachlapanym farbą budowlańcem.
- A teraz patrz, co się ze mną stało? – pyta zaczepnie. – Życie po raz kolejny zweryfikowało moje plany. Widocznie tak miało być…
Sebastian prosi, bym koniecznie wspomniał o jego szwagrze [to najlepszy fachowiec na świecie]. – Nigdy nie zwracałem się do niego po imieniu, ale któregoś dnia potrzebowałem jego fachowej pomocy. Zadzwoniłem więc do Polski. Gdy usłyszał w słuchawce, że zwracam się do niego po imieniu – Michał – wiedział, że to coś poważnego. Bez problemu przyjechał do Londynu. Pomógł. Sebastian podkreśla, że dobrzy fachowcy to podstawa.
- Na opinię dobrego fachowca trzeba długo pracować, a wszystko możesz stracić w ciągu jednego dnia – stwierdza z przekonaniem. – Wykonując prace dla Willa Smitha, Justina Timberlake’a czy Victorii Beckham nie można sobie pozwolić na wpadki. Nawet najmniejsze. Wszystko musi być cacy. Perfekcyjne w każdym calu. – Jak widzę, że ktoś partaczy, wyrzucam. Nie mam skrupułów. Nie mogę sobie na to pozwolić – dodaje i patrzy na zegarek. Za chwilę będzie musiał uciekać.
Siedzimy na Soho, w nowo otwartym klubie, Enclave, w którym Sebastian wykonał prace remontowe i w którym ma udziały.
- Wieczorem Miami Night, trzeba jeszcze coś poprawić, wymalować, przyspawać. Znowu przyjdzie trochę gwiazd. – Chcesz zarezerwować stolik – pyta przekornie? - 250 funtów poproszę!
Przez chwilę nie wierzę. Sebastian Sułek ma dopiero trzydzieści lat.
|