Wygląda na to, że Michał Sędzikowski jest osobą niebezpieczną. Bywa, że jego teksty w „Nowym Czasie” to samospełniające się proroctwa. Dopiero co pisałem, że jego lekceważenie dla profesjonalnych tłumaczy jest bezpodstawne, a tu się okazuje, że brytyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości podpisało kontrakt z agencją, która do sądów wysyła rzeczywiście dotychczasowe sprzątaczki.

|
Od 1 lutego rozporządzeniem ministra sprawiedliwości sądy mają ignorować dotychczasowy National Register of Public Services Interpreters (NRPSI), gdzie są zarejestrowani tłumacze, którzy zdali odpowiedni egzamin, i używać tłumaczy wysłanych przez agencję o nazwie Applied Language Solutions (ALS). Agencja ta oferuje tłumaczom takie stawki, że wziąwszy pod uwagę czas dojazdu, benzynę, parking – zarobki są poniżej tego, co zarabia sprzątaczka. Nie jest zatem zaskoczeniem, że przytłaczająca większość tłumaczy z NRPSI odmawia współpracy z Applied Language Solutions. W związku z czym ALS albo nie wysyła tłumaczy do sądów i na policję, bo ich nie ma (w związku z czym sprawy są odraczane, często wielokrotnie, a więźniowie siedzą w areszcie dłużej niż to konieczne), albo przysyłają tłumaczy niekompetentnych i oskarżeni wychodzą z sali nie wiedząc, jaki dostali wyrok.
Profesjonalni tłumacze nie zamierzają kłaść uszu po sobie. Jedną ze spontanicznych akcji jest obserwacja tłumaczy z ALS. Tłumacze profesjonalni mają teraz mało pracy, a dużo czasu, więc siedzą w sądach i patrzą co się dzieje. I co widzą? Nierzadko zaskakującą niekompetencję tłumaczy wysłanych przez ALS. Najlepiej chyba zilustruje to przykład opowiedziany przez polską tłumaczkę Irenę Falcone. Oskarżony miał tłumacza z ALS, ale po rozprawie zapytał Irenę (wiedział, że jest Polką, bo słyszał wcześniej jak rozmawia przez telefon): „Jaki ja właściwie dostałem wyrok?”.
Trudno się takiemu standardowi dziwić, skoro większość profesjonalnych tłumaczy odmawia współpracy z tą agencją. ALS zatrudnia teraz kogo popadnie, co ze szwejkowskim humorem wykazała pewna czeska tłumaczka. Zarejestrowała w agencji swojego królika imieniem Jajo, założyła mu osobne konto emailowe, a wielka współpracująca z rządem agencja nie tylko królika zarejestrowała, ale wysłała mu już kilka ofert pracy!
To nie wszystko. 15 marca tłumacze wyszli na ulice. Tylko na dwie: Petty France (gdzie jest Ministerstwo Sprawiedliwości) i Abingdon Street (przed parlamentem). Demonstracja liczyła kilkaset osób, co – wziąwszy pod uwagę naturę zawodu – jest zaskakująco wysoką liczbą. Demonstracja skierowana była przeciw kontraktowi z ALS, ale największą jej gwiazdą był jeden z pracowników tej agencji. Zgadniecie kto? Jajo the Rabbit.
Włodzimierz Fenrych
W związku z wyborami burmistrza Londynu pojawiły się ulotki promujące dziewięć mocnych punktów wyborczych Borisa Johnsona. Tłumaczenie tekstu angielskiego na polski jest tak fatalne – z błędami merytorycznymi, stylistycznymi, gramatycznymi i jednym ortograficznym, że każdemu, kto zna oba te języki natychmiast powinno nasunąć się pytanie: czy polską ulotkę tłumaczył Jajo the Rabbit? Nie zdążyliśmy jeszcze tego pytania zadać szefowi kampanii wyborczej Borisa, ale zapewniamy czytelników, że to uczynimy. Natomiast tym, którzy cenią dotychczasową pracę burmistrza Londynu i chcieliby ponownie na niego głosować, radzimy, by polskiej ulotki nie czytali – może ich zniechęcić i wpłynąć na zmianę decyzji. (tb)
|