To był trudny okres dla brytyjskiego premiera Davida Camerona. Odkąd na scenie wzmocniła się radykalna partia antyeuropejska Nigela Farage’a, premier próbuje, w politycznej konfrontacji, gry z podłożonymi kartami. Obiecuje referendum w sprawie członkostwa w UE, ale żeby do niego doszło, musi wygrać wybory powszechne, co wydaje się z każdym dniem coraz bardziej problematyczne. Jedyne pocieszenie dla premiera to słaba Partia Pracy.

|
Nigel Farage udowodnił w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, że jest mocnym konkurentem. Po raz pierwszy od długiego czasu pokonał praktycznie dwupartyjny podział sceny politycznej na Wyspach. Brytyjczycy nie przywiązują wprawdzie tak wielkiej wagi do wyborów europejskich, ale w sytuacji, kiedy Europa nie schodzi od dłuższego czasu z pierwszych stron gazet i zajmuje sporo czasu antenowego, nie można przyjąć tego założenia za pewnik. I chyba panika premiera wynika też z takiej kalkulacji.
Pierwszym krokiem Camerona, który ujawnił jego słabość była zgoda na przeprowadzenie referendum. To podstawowe sprzeniewierzenie się zasadom uprawiania polityki konserwatywnej wyznawanym w czasach thatcheryzmu. Żelazna Dama, ilekroć pojawiały się takie głosy, odpowiadała: w demokracji nie ma takiej potrzeby, w demokracji wybory powszechne są referendum. I nigdy do referendum nie dopuściła.
Za zgodą na przeprowadzenie referendum poszły konkretne działania uwierzytelniające premiera. Zaczęło się od krytyki imigrantów (nie tych z reszty świata, bo to zbyt ryzykowne, można być oskarżonym o rasizm), ale unijnych, w tym przede wszystkim Polaków – grupy najliczniejszej, i do tej pory chwalnej przez polityków i ludzi biznesu. Z dnia na dzień z grupy zwiększającej dochód narodowy staliśmy się beneficjentami systemu opieki społecznej. Najgłośniej było o zasiłkach pobieranych na dzieci pozostawione w Polsce, chociaż prawo takie rozwiązanie przewiduje. Nikomu z krytykujących, w tym przede wszystkim politykom, nie przyszło do głowy, że to może lepiej, bo w takim rozwiązaniu, to na polski rząd spada obowiązek opieki i kształcenia tych dzieci.
Że tak prostej kalkulacji nie widzi premier i daje się wmanewrować w tanie anonse bez pokrycia i bez szansy na korektę, może budzić niepokój. U polskiego ministra spraw zagranicznych, anglofila zresztą, polityka Camerona spowodowała niedyplomatyczną reprymendę w zaciszu warszawskiej restauracji, której ściany, niestety, miały uszy.
Kolejnym brakiem profesjonalizmu David Cameron wykazał się w groteskowym wysiłku wstrzymania kandydatury Jeana Claude Juncklera (federalisty) na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Zdecydował się na samotną interwencję na kilka dni przed wyborami, po długich tygodniach budowania bloku przez praktycznie jedynego kandydata. Junckler, najdłużej sprawujący władzę w swoim kraju, nagle był przedstawiany w brytyjskich mediach od najgorszej strony. Federalista i pijak. Wielka Brytania przez cały ten czas nie wykazywała żadnego zainteresowania w blokowaniu kandydatury Juncklera, tam gdzie powinna, a kiedy zdecydowała się wziąć udział w grze, została sama, wspierana jedynie przez Węgry.
Z drugiej strony dziwna to i nielogiczna niechęć brytyjskiej klasy politycznej do federalizmu. Ich najbliższy sojusznik, Stany Zjednoczone, to państwo federalne, zbudowane na XVIII-wiecznych europejskich wzorach teoretycznych, które sprawdzają się do dziś.
|