Zalewa nas fala populizmu, biadolą media. Najpierw Brexit, potem Trump, w swoją szansę uwierzyła pani Le Pen. Poważnie potraktowali jej wzmacniającą się pozycję wyborcy obozu republikańskiego i w rekordowej liczbie (2,5 mln) wzięli udział w pierwszej rundzie prawyborów, wyłaniając swojego kandydata. Świat radykalnie skręca w prawo, unoszony na falach populizmu? Podobno Polska już znalazła się po drugiej stronie barykady, razem z Węgram

|
Demokracja to nie jest najlepszy system – powtarzał Churchill – ale lepszego nie znamy. Demokratyczne Ateny są odległym wzorem i niewiele mają wspólnego z nowożytną wersją obowiązującą w systemach politycznych, w których postęp zaorał różnice społeczne i upodmiotowił masy wyborców. Mamy elektoraty ludzi wolnych, ale bardzo jakościowo zróżnicowanych. Tych różnic w elitarnym społeczeństwie Aten było mniej, jednolitą warstwę wolnych wyborców stanowili też obywatele uprawnieni do głosowania w republikańskiej Polsce.
Czy populizm jest zagrożeniem dla demokracji? Pytanie źle postawione. Populizm to demokracja, czyli rządy z woli wyborców wyłonione w wyborach powszechnych. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej stanowi, iż „wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym”. Podobnie jest w innych nowożytnych demokracjach.
Skoro nie ma lepszego systemu, trzeba sobie radzić w tym za ciasnym już garniturze, zwłaszcza wtedy, kiedy obszary zarządzania tak bardzo się poszerzyły i skomplikowały. Skuteczne rządy wymagają ogromnej wiedzy i doświadczenia, którymi dysponują nie politycy, lecz sprawni doradcy i specjaliści w danych dziedzinach, stanowiąc trzon każdego rządu odpowiedzialny za najważniejsze decyzje. Taka klasa istnieje w Stanach Zjednoczonych i Zjednoczonym Królestwie.
Dlatego w Wielkiej Brytanii niepokój wzbudza bezradność klasy urzędniczej wobec brexitowych wyzwań. Urzędników jest podobno za mało. Rozpoczęła się rekrutacja nowych i szacuje się, że potrzebnych jest około 30 tys. nowych stanowisk (nie licząc obecnych?). Czyli pogardzanych biurokratów w Brukseli (33 tys. urzędników na 500 mln obywateli UE) liczebnością i proporcją już wkrótce Brytyjczycy przebiją.
Tymczasem Theresa May nadal nie ma nic więcej do powiedzenia poza nieodłącznym już Brexit means Brexit. Żadnych szczegółów poza odległymi datami początku tajnych negocjacji (dla ich dobra). Nie wiemy nawet, dlaczego poglądy pani May tak bardzo się zmieniły. W kampanii referendalnej opowiadała się za Remain. Chciałbym wierzyć, że to decydujący głos ludu wpłynął na radykalną zmianę wcześniejszej oceny sytuacji brytyjskiej premier. Dla osoby myślącej sytuacja nie do zaakceptowania. Ilość (liczba) nie może przerodzić się w jakość. A jednak myślenie przegrało ze statystyką. Pani May stanęła po stronie większości (wcale nie tak zdecydowanej) myślącej inaczej. Wszystkie wątpliwości w przestrzeni publicznej premier ucina swoją mantrą. Nawet relacje z zagranicznych wizyt, które mają przygotować dogodne warunki rozwodowe, sprowadzają się do lakonicznych relacji i sakramentalnego Brexit means Brexit. Chwała na wysokości, a na ziemi pokój. A my dalej w las, już bez drogowskazu.
|