Na spotkanie z Basią Lautman cieszyłam się szczególnie kiedy przeczytałam jej artykuł w „Nowym Czasie” (nr 126, 27.06.09) między innymi o tym, co przeżywają artyści, którzy wysyłają swe prace do akceptacji na Wystawę Letnią Royal Academy of Arts. Ona sama męki te przeżywała kilkakrotnie, ale już dwa razy jej prace były pokazywane na tej najbardziej głośnej dorocznej wystawie Londynu.

|
Basia promieniuje niesamowitą energią, spokojem ducha, wewnętrzną równowagą, radością i pokorą. Wygląda na co najmniej dziesięć lat mniej niż w istocie ma. Zapytana o receptę na zachowanie młodego wyglądu odpowiada niewinnie, że służą jej częste spacery z psami. Bo oprócz tego, że jest artystką, zajmuje się opieką i wyprowadzaniem psów na spacery. „No i zajęłam się chodzeniem z pieskami na spacer. Już nie przeżywałam zawiedzionych nadziei, odrzucenia ani cierpienia. Wystarczyła przechadzka, przekąska, pogłaskanie pieskowi brzuszka i były nagrody − lizanie, merdanie ogonem, radosne podskoki” – pisze we wspomnianym artykule.
Powiedziałam Basi wprost, że czuję płynącą od niej pozytywną energię i że jestem pewna, że bliskie są jej sprawy duchowe. A ona na to, że praktykuje buddyzm zen.
Na wszystkie sposoby próbowałam wydobyć z niej trochę informacji o niej samej. Na próżno. Basi skromność nie pozwoliła jej opowiedzieć mi ze szczegółami, jak to się stało, że 30 lat temu, zaraz po maturze, przyjechała do Londynu. Jak do tego doszło, że zamieszkała na łódce na Tamizie. Dlaczego postanowiła zostać artystką i jak minęły jej lata studiowania na wydziale grafiki i ilustracji Saint Martin’s School of Art. Z jakiego powodu zajęła się tworzeniem komiksów oraz ilustracji, pisaniem krótkich opowiadań, rysowaniem śmiesznych stworzonek, trochę dla dzieci, ale nie do końca. Jak wspomina mieszkanie na łódce podczas ciąży, w zbiorowisku rupieci. Co sprawiło, że znalazła grupę medytacyjną oddaloną o dwie godziny drogi od jej miejsca zamieszkania. W jaki sposób poznała buddyjską mniszkę, która ciepło ją przyjęła, po czym wyjechała praktykować zen do klasztoru w Japonii. Jak radziła sobie z maleńkim synkiem. Kiedy zakochała się w Brazylijczyku, dzięki któremu zajęła się wyprowadzaniem psów, do których mówi po angielsku. Dlaczego, choć mieszka w Chelsea, a pracownię wynajęła w południowo-wschodnim Londynie, gdzie spędza każdą wolną chwilę na pracy twórczej – maluje, robi wydruki, pisze i ilustruje swoje własne książeczki. Wymyśla także historyjki obrazkowe o zaskakujących tematach i tytułach, takich jak np: Should I read Proust or watch Eastenders?. Z przymrużeniem oka komentuje świat mediów, otaczającą nas rzeczywistość i nasze w niej miejsce. Kreuje fantastyczne stworzonka, a czasem portretuje swoich czteronogich podopiecznych.
Roma Piotrowska
|